Nie jesteś zalogowany na forum.
Robin już po raz kolejny przewracała rzeczy w plecaku tak naprawdę bez żadnego celu. Przecież miała wszystko, ale musiała się czymś zająć, nawet czymś tak bezsensownym, jak przewalanie ubrań i liczenie ile ich było. Podniosła gwałtownie głowę, kiedy usłyszała jego głos. Skierowała na niego swoje spojrzenie i zacisnęła usta w wąską linię
-Ull...naprawdę wszystko dobrze, nie musisz mnie pocieszać- Powiedziała i zmusiła się na lekki uśmiech. Chciała się do niego przytulić, ale z drugiej strony wiedziała, że jak to zrobi to rozsypie się. Nie mogła sobie na to pozwolić nie w tej chwili. Musiała jakoś przeczekać ten najgorszy dla siebie moment kryzysu. Próbowała negować w głowie wszystko to co usłyszała od Addie, a jednocześnie podtrzymać swoje własne słowa. Oczywiście, że jej moc jej nie definiowała, udowodniła to sobie wiele razy, ale czy nadal bez niej byłaby taka wyjątkowa...o ile o jakiej kolwiek wyjątkowości można mówić, szczególnie teraz kiedy wiedziała, że jej zdolności powoli ją wyniszczają. Wszystko co miała to swój ogień oraz cięty język. Uniosła nieco głowę do góry i zacisnęła mocniej oczy, ale zatrzymać zbierające się w nich łzy. Słyszała takie rzeczy milion razy, była do nich przyzwyczajona, więc dlaczego teraz tak cholernie ją to bolało
-Weź się w garść...- Mruknęła do siebie i pokręciła lekko głową w nadziei, że to odgoni krzywdzące ją myśli. Te, jednak nie odpuszczały jej nawet na sekundę. Kończyły to co zaczęły już jakiś czas temu. Powoli, ale sukcesywnie burzyły wszystkie postawione przez nią fasady.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
Ull widział, że dziewczyna ledwo się trzyma. Domyślał się, że nie chce okazywać słabości, ale przecież każdy tego potrzebował. Zaczynało go to irytować, już nie raz jej mówił, że trzymanie w sobie frustraci nie przynosi niczego dobrego, musi się wyładować, nawet jeśli nie rzucając ogniste pociski, to przez płacz.
– Nikogo tu nie ma, możesz odpuścić. Nie trzymaj tego w sobie - powiedział opierając głowę o pień drzewa.
– A może to ja się nie znam – dodał ciszej przymykając oczy. – Jak długo zamierzasz trzymać gardę? Hmmm.. Ulży ci - powiedział miękko.
Miał ochotę powiedzieć, żeby choć raz wyzbyła się swojej upartości, ale to nie był odpowiedni czas. Teraz potrzebowała wsparcia, a nie dobicia. Mieli doprowadzić do ponownego zgrania, ale dopóki Robin będzie trwała w swojej złości na nic się to zda. Musiała przez ten smutek i żal.
Spojrzał ponownie na kawałek drewna i złapał go w dłonie. Już wiedział, jaki kształt przybierze jego dzieło.
– Chodź, coś ci pokaże – spróbował jeszcze raz.
Offline
Odpuścić nie było łatwo, nie po takim czasie. Inaczej to wyglądało, kiedy musiała rozładowywać swoją złość. Może dlatego, że było to bardziej spektakularne i robiło wrażenie. Płacz pomimo tego, że przynosił ukojenie po jakimś czasie, to wzbudzał bardziej litość, a ona jej akurat nie potrzebowała i nie lubiła. Westchnęła ciężko, i w końcu podniosła się z ziemi i podeszła powoli do Ulla. Usiadła obok niego. Przez moment się wahała, ale ostatecznie przysunęła się bliżej i objęła jedną dłonią w pasie, opierając głowę na jego ramieniu. Ciepło jego ciała szybko ją otuliło. Tak cholernie to lubiła. Był niczym ciepły koc, który ją otaczał i na chwilę odganiał wszystkie ponure myśli jakie zbierały się w jej głowie. Był jej ucieczką od problemów, które ją ścigały. Przymknęła na chwilę oczy i wtuliła się nieco mocniej w niego, po czym skierowała wzrok na kawałek drewna, który ściskał w dłoniach
-Myślałam, że mistrzostwo osiągnąłeś w struganiu, ale wariata- Próbowała zdobyć się na delikatny żart, ale nawet ją to nie rozbawiło. Sięgnęła swoją dłonią do jego w której trzymał kawałek drewna
-Pokaż co tam stwożyłeś Gepetto- Dodała z lekkim uśmiechem.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
Kiedy Postanowiła jednak do niego podejść uśmiechnął się lekko. Objął ja ramieniem przyciskając do ciała.
– W struganiu wariata jestem prawdziwym mistrzem - pociągnął jej żart. Podał jej niedokończoną figurkę.
– Jeszcze nie dokończona. Dziób jest za mało ścięty, no i skrzydła, Jeszcze wymaga chwilę pracy – dodał sięgając drugą dłonią po nóż. Zabrał Robin figurkę i uniósł nieco ręce, by przypadkiem nie urazić dziewczyny. Ruda mogła poczuć jak mięśnie jego ramion się napinają kiedy zbliżał ostrze do drewna Zaczął nacinać figurkę nadając ostatnie szlify. Kiedy skończył obrócił gotowego małego orzełka z rozpostartymi skrzydłami i podał dziewczynie.
– Jest twój – powiedział mocniej przyciskając ją do siebie. Odłożył nóż na trawę tuż obok siebie i razem z rudą przyglądał się swojemu dziełu.
…………………………………………………………………………………………
Nie miała pojęcia ile czasu spędziła siedząc na podłodze wgapiając się w pusty pokój. Cały czas jej ciałem wstrząsały dreszcze. Nie mogła uwierzyć, że zostawili ją bez słowa. Nawet głupiego żegnaj. Nawet na to nie zasługiwała. Kolejna porcja łez zbierała się już w kącikach oczu. Westchnęła głęboko. Przeczesała dłonią włosy, które opadły jej na twarz. Nie rozumiała czym sobie na to zasłużyła. Czasem może faktycznie była zbyt wyniosła, ale myślała, że się zaprzyjaźnili. Uczucie pustki zaczęło ją otulać swoimi lepiącymi mackami. Czuła, że jej serce znowu pękło. Była daleko od domu, a teraz osoby, które uważała za bliskie po prostu ją porzuciły. Może jednak nie była dość dobra. Może faktycznie wszyscy, którzy z nią byli widzieli tylko jak bardzo jest nieporadna i zostali z litości, a gdy ta się kończyła odchodzili. Nie umiała pojąć co zrobiła nie tak. Przecież się starała. Robiła wszystko co w jej mocy by być godną. Widocznie znów było za mało. Przyłożyła czoło do kolan chowając twarz w ciemnościach. Może Hela miała rację, jej miejsce jest w ciemnościach, bo nikomu na niej tak naprawdę nie zależało. Loki obiecał, że ją znajdzie. Dlaczego go jeszcze nie ma. może też sobie odpuścił. Objęła się ramionami kiedy przeszedł ją kolejny dreszcz. Samotność wbiła w nią ostrze, a z rany zaczęła sączyć się trucizna, zatruwając jej ciało i duszę. Skoro odeszli, nie widziała sensu aby ich gonić. Skoro się nawet nie pożegnali, nic dla nich nie znaczyła, to bolało. Powoli podniosła się z podłogi. Otarła oczy, ale nie mogła pozbyć się łez ponieważ cały czas leciały nowe. Nie miała pojęcia co ze sobą zrobić. Miała kamień, ale co z tego jeśli nie umiała go użyć. Była w totalnej rozsypce. Przeszła przez korytarz opuszczoną głową. Jedyne co jej przyszło do głowy to znów zasnąć, bez snów. Odbiła się od kogoś. Cofnęła się przestraszona. Serce zabiło jej mocniej kiedy zapaliła się iskierka nadziei, że jednak po nią wrócili. Tak jak szybko pojawiła się ta iskra, tak samo szybko zgasła. Dorlen stanął na środku korytarza. Właśnie się dowiedział, że trzy czwarte jego gości opuściła posiadłość. Addie nie umiała powstrzymać szlochu, który palił jej gardło.
– Odeszli. Zostawili mnie – zawyła, próbując ukryć swoje łzy. – Zostałam sama – dodała. Zakręciło się jej w głowie, miała wrażenie, że zaraz się rozpadnie. Straciła kontrolę nad swoim ciałem.
– Właśnie się dowiedziałem – powiedział cicho. Zbliżył się do blondynki. – Przykro mi.
– Myślałam, że się przyjaźnimy… że jesteśmy drużyną – starała się by głos jej nie drżał, ale nie umiała nad sobą zapanować.
Dorlen lekko objął ja ramieniem i zaprowadził do pokoju. Posadził blondynkę na łóżku.
– Odpocznij – niemal szepnął.
Kobieta znów zaczęła płakać.
– Czy.. czy to jest znośne? - zapytała kiedy trochę się uspokoiła. – Nic nie czuć?
Dorlen westchnął głęboko.
– Da się przyzwyczaić, ale.. to nie jest rozwiązanie.
– A może jednak tak powinno być? - szepnęła.
– Nie powinnaś podejmować teraz żadnych decyzji. Prześpij się . Jutro zastanowisz się co dalej - powiedział utrzymując zimny ton głosu.
Addie uniosła drżącą rękę do włosów i przeczesała je palcami. Ułożyła się na łóżku. Kiedy on wyjdzie znów napije się wywaru. To je pomoże zapomnieć, choć na chwilę.
Offline
Robin obserwowała z uwagą jak Ull wycinał kawałki drewna, aż w końcu całość zaczynała nabierać znanego jej kształtu. Oczy jej zabłyszczały, kiedy ostatecznie pokazał jej swoje dzieło. Wyciągnęła w stronę figurki dłoń, a kiedy ta na niej spoczęła czuła, że po prostu coś w niej pękło. Zacisnęła na niej swoje place i przycisnęła do swojej piersi kuląc się lekko. Łzy potoczyły się po jej twarzy, a ona nie miała już nad tym żadnej kontroli. Wcisnęła się mocniej w Ulla próbując złapać trochę więcej powietrza, ale cichy szloch jej to uniemożliwiał. Myślała, że wszystko już będzie dobrze, że Addie chociaż odrobinę ją rozumiała, tak się jej wydawało. Przecież zwierzała się jej ze wszystkich swoich rozterek i problemów. Pomagała, kiedy potrzebowała pomocy, a ona...nawet nie wiedziała jak to zrobić. Próbowała więc tak jak umiała najlepiej, ale to nie wystarczało. Nie umiała tak jak Addie przepuszczać przez siebie smutku, bo to ją spowalniało, a ona musiała cały czas uciekać, aby nie wpaść w czarną dziurę, która by ją pochłonęła i nie zostawiłaby niczego. Raz na to pozwoliła i o mały włos nie skończyło się to tragedią. Nie mogło się to powtórzyć. Więc swój strach, smutek przykrywała swoją narwaną natura, która pchała ją do przodu bez względu na to jak tragicznie było.
-Przepraszam...- Wydukała w końcu, kiedy pierwsza fala łez na chwilę ustąpiła -Nie powinnam stawiać ciebie w takiej sytuacji- Wiedziała, że powinien zostać przy Addie. Rozumiał ją i lepiej się z nią dogadywał. Z resztą bez względu na to jak zła była na blondynkę, to nie życzyła jej źle. Nie zasłużyła, aby zostać sama.
-Powinniście do niej wrócić...Clint bez tego kamienia nie wróci do domu- Ona da sobie radę jakoś. W dworze nie było dla niej miejsca, może nawet nie było miejsca dla niej obok Addie, ale przecież to nie pierwszy raz. Wyrzucała sobie to, że znowu zaufała, że uwierzyła, że coś może zrobić lepiej, że los chciał dać jej jeszcze jedną szansę, aby mogła przekonać się o tym, że nie jest chodzącym Armagedonem, który nie zostawiał na swojej drodze niczego. Niestety to był jej błąd, że w to uwierzyła, bo zetknięcie się z rzeczywistością było cholernie bolesne.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
Przypuszczenia Ulla się sprawdziły. Kiedy dziewczyna zaczęła płakać, zamknął ją w szczelnym uścisku swoich ramion. Głaskał ją delikatnie po włosach dając tyle czasu ile potrzebowała.
– Nikt nie powinien tego przechodzić. – powiedział spokojnie. – Ty też. Wszyscy zawaliliśmy. – dodał cicho.
Nie miał żadnego planu na to by naprawić to co się zadziało, ale przecież zawsze znajdował wyjście z sytuacji. Potrzeba trochę czasu aby oczyścić myśli.
– Obawiam się, że to nie będzie takie proste – westchnął. Oblizał koniuszkiem języka dolną wargę. – Znaleźliśmy się w trudnej sytuacji. Wyszliśmy bez pożegnania, to dużo sugeruje– nawet nie chciał sobie wyobrażać, jak musiała poczuć się Addie. Zdradzona, porzucona, samotna, bezsilna.
Zacisnął palce na ciele Robin.
– Ale wiesz co? Potrzebujemy siebie nawzajem. Ona ma kamień, z którym niewiele zrobi, ty masz mnie i pana zrzędę, który też potrzebuje kamienia. Jakoś się dogadamy. Nawet bez zaufania, Jeśli będzie trzeba zrobimy to na zasadzie układu. Bo chyba nie do końca świadomie spaliliśmy za sobą most - wypowiadał na głos swoje myśli.
W sumie nie był to taki zły pomysł. Może, żeby znów się zgrać będą musieli zawrzeć nową umowę. Tym razem bardziej formalną.
– Gdybym nawet się zgodził, na twoją sugestię.. co być zrobiła, min azure? Nikt nie zasługuje na to aby być sam, sama mi to mówiłaś, więc czemu chcesz to zrobić? Ogarniemy to. Tylko muszę wymyślić jak – powiedział składając pocałunek na czubku jej głowy.
Offline
Z jednej strony to, że Ull starał się rozdzielać winę po równo pomagało. Z drugiej, jednak strony ona doskonale wiedziała o tym, że bez względu na to jak bardzo by się próbowało uwierzyć w to, że w drużynie wszyscy odpowiadają za porażki, to nigdy tak to nie wyglądało. Zawsze ktoś zawalił bardziej, to zawsze ta jedna konkretna osoba zrobiła albo za dużo, albo za mało. Nigdy nie była fanką odpowiedzialności zbiorowej.
-Nie Ull...ona potrzebuje was, z naciskiem na ciebie- Szczerze wątpiła w to, że w jaki kolwiek sposób potrzebowała jej. Robin nie była Addie absolutnie potrzebna do szczęścia. Może była właśnie tym co to szczęście jedynie odbierało.
-Myślałam, że znalazłam przyjaciółkę...w końcu po tylu latach- Brakowało jej takiej zwykłej przyjaźni. Kogoś z kim mogłaby rozmawiać o problemach, pożartować, albo po prostu pomilczeć, chociaż w jej wypadku milczenie raczej nie wchodziło w grę.
-Nie wiem czy mam jeszcze siłę komuś pomagać, nie wiem czy mi się chce- Dużo łatwiej było skupić się na sobie, na swoich celach. Stawiać na pierwszym miejscu swoje potrzeby. Bolało ją to, że Addie nie widziała tego, że naprawdę się starała, że rzuciła wszystko to co ona planowała, aby pomóc jej wrócić do domu.
-Bycie samemu jest łatwiejsze. Wyniszcza, ale jest łatwiej- Powiedziała po chwili milczenia.
-Skubany zwiewał, ale udało się- Powiedział Clint wychodząc z gęstwiny, a w dłoni trzymał za uszy ustrzelonego królika. Robin skierowała wzrok na martwe zwierzę i skrzywiła się lekko, po czym odwróciła wzrok. Clint spojrzał na Ulla, a potem na Robin. Szybko zrozumiał co się działo pod jego nieobecność. Nie miał zamiaru tego komentować, więc od razu przystąpił do oskórowania zwierzaka i wypatroszenia, aby przygotować mięso na posiłek.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
Palce Ulla prześlizgnęły się po jej szyi i zatrzymały na karku lekko pocierając skórę.
– A co jeśli.. ja potrzebuje ciebie? – ściszył głos. – Powiedziałem, że odejdę jeśli o to poprosisz. Naprawdę chcesz to powiedzieć? Bo ja nie chcę tego słyszeć – powiedział przesuwając się delikatnie po pniu by wygodniej się ułożyć.
– Przyjaciele też się kłócą. Nie ma idealnych relacji. Zawsze w pewnym momencie zgrzytnie. Może to przyniesie nowy początek. - wzruszył lekko ramionami. Miał nadzieję, że tak to się skończy, bo jeśli przyjdzie im podróżować z rozłamem to będzie prawdziwe piekło.
– Macie inne temperamenty i to prowadzi do kłótni, ale przecież umiecie też się dogadywać. Stawałaś po jej stronie, tak samo ona po twojej. Jestem żywym dowodem – uśmiechnął się lekko – Myślę, że nie powinnaś już teraz tego przekreślać. Inaczej odwrócisz wzrok kiedy ścieżka do porozumienia, znów się otworzy. – nie zostało im nic innego jak mieć nadzieję, że to się stanie, że w pewnym momencie znów między nimi zaskoczy.
– Masz racje, bycie samemu jest łatwiejsze, ale czy cena nie jest za wysoka. Zwłaszcza, że odwracasz się od ludzi, którym na tobie zależy. Wszyscy mamy mieć doła? Znajdziemy wyjście, żeby było jak najmniej inwazyjne. Nasz cel się nie zmienia. Odsyłam dwójkę do domu, w między czasie musimy zająć się drugim problemem. Na wszystko przyjdzie czas. Dziś musimy ochłonąć, zebrać myśli. Jakoś to będzie – znów lekko się uśmiechnął.
On też musiał odpuścić, dać sobie czas na przemyślenie sytuacji. Miał nadzieję, że Addie nie postanowi odejść i pojechać dokładnie w drugą stronę, bo wtedy będą się szukać i szukać. Musieli coś postanowić. Mieli na to cztery dni. Po tym cholernym weselu może być za późno.
Ull spojrzał na Clinta, który oskórowywał królika na obiad. Wykwintnej potrawki raczej z ego nie będzie, ale lepsze to niz głodowanie.
Offline
Dziewczyna zsunęła się razem z nim pozwalając sobie na to, aby móc oprzeć głowę o jego klatkę piersiową.
-Nie chcę, abyś odchodził. Gdybym to powiedziała to byłby mój koniec. Może to egoistyczne, ale kiedy jesteś obok mam wrażenie, że nic nie jest tak straszne i niemożliwe- Odpowiedziała mu i przymknęła na chwile oczy. On w tej chwili tak naprawdę stał się jedyną pewną rzeczą. Addie i Clint odejdą, wrócą do swoich światów, a Ull zostanie. Dawało jej to poczucie stabilności, nawet jeżeli skończy się na tym, że będą przeskakiwać z miejsca na miejsce. Nawet ten cholerny dwór był przyjemniejszym miejscem, kiedy miała świadomość tego, że gdzieś po jego korytarzach kręci się Ull.
-A podobno nie umiesz pocieszać- Odezwała się przerywając na chwilę ciszę, po czym uchyliła dłoń w której nadal ściskała drewnianego orła i uśmiechnęła się lekko w jego stronę. Nie spodziewała się tego, że coś tak małego może tak bardzo cieszyć. Może dlatego, że raczej nie dostawała wielu prezentów.
-Poczekaj- Powiedziała po czym wstała z ziemi i ruszyła do swojego plecaka, w którym na nowo zaczęła przewalać rzeczy. W końcu wyciągnęła gdzieś z jego dna skórzany rzemyk i wróciła do Ulla. Przewlekła go przez skrzydła ptaka i podała mężczyźnie, po czym usiadła do niego plecami i odsunęła włosy na bok, aby dać mu możliwość zawiązania nowej ozdoby.
-Ej zakochańce...to się wam spodoba, a przynajmniej Ullowi- Powiedział Clint odrywając się od mięsa, które zaczął układać wokół ognia, tak, aby się upiekło. Sięgnął po swój plecak, z którego wyciągnął kryształową karafkę z winem.
-Może nie zauważą jej braku
-A to ja jestem podobno kleptomanką?
-Uczę się od najlepszych. Widzisz, masz na mnie zły wpływ
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
– Mogę dopisać do i tak nieskończenie długiej listy zalet? – zapytał z lekkim uśmiechem.
Kiedy Robin zaczęła się podnosić rozluźnił uścisk. Kiedy wróciła do niego z orzełkiem i kawałkiem rzemienia uśmiechnął się lekko. złapał dwa końce rzemienia w palce i przełożył je nad głową dziewczyny. Kiedy drewniany orzeł spoczął na jej szyi związał rzemień. Położył dłonie na jej ramionach i delikatnie potarł. Ich uwagę zwrócił Clint, który wygrzebał z plecaka karafkę z winem.
– Upicie się to właśnie to czego potrzebuje moja głowa – stwierdził podnosząc się na równe nogi. Tego mu było trzeba, żeby zapomnieć o problemach. Musiał odciąć się od czarnych myśli, a alkohol wpisywał się w to znakomicie. Złapał Robin za rękę i pociągnął bliżej ogniska.
………………………………………………………………………………………………
Obudziła się z paskudnym bólem głowy. Nie miała siły by nawet ruszyć palcem. Przekręciła głowę na poduszce. Wzdrygnęła się kiedy poczuła jej wilgoć. Położyła się na wznak, rozchyliła usta, aby pomóc sobie nabrać w płuca powietrza. Nie mogła, czuła jak przepona zaciska się, gdy tylko próbowała złapać głębszy oddech. Oczy znów zaszły łzami, Czuła się jakby była pod wodą. Miała wszystkiego dość. Nie sądziła, że ją opuszczą. Nie miała nawet szansy się wytłumaczyć, powiedzieć, że nie chciała. Po prostu ją skreślili. Echem w jej głowie rozbrzmiewał głos, który mówił jej, że wrócą. Wrócą po kamień. Nie po nią. Zadrżała zsuwając z siebie kołdrę. Powoli podniosła się do siadu. Bolało ją całe ciało, czuła się strasznie ciężko. Żołądek zaczął domagać się jedzenia, kilka bolesnych skurczy zmusiło ją do wstania z łóżka. Kobieta zrzuciła z siebie wczorajsze ciuchy i weszła do łazienki. Po podgrzaniu wody zanurzyła się w wannie. Jęknęła kiedy blizna na brzuchu zapiekła. Przecież szukali jej kiedy została porwana, dlaczego teraz zmienili zdanie? Wybrali Robin, dlaczego jej nikt nie wybrał, nie zasługiwała na to? Była aż tak okropna, że nikt nie chciał z nią zostać. Znów zaczęła płakać. Ostrze samotności znów ugodziło wbijając się głębiej. Czuła się pusta. Nie miała przy sobie swojej rodziny. Chłód pomieszczenia atakował jej ciało. Wyszła z wanny okręcając się płóciennym ręcznikiem. Ubrała jedną z sukienek. Wybór padł na granatową, ozdobioną srebrną nicią. Rozczesała włosy. Założyła na szyje medalion z kamieniem nieskończoności. Przejrzała się w lustrze. Próbowała znaleźć choć jedną skazę, rysę, która mogłaby potwierdzić, że postąpili słusznie, ale nie umiała jej wskazać. Może nie była to jedna rysa, może to chodziło o całość. Spuściła głowę, nie miała powodu by trzymać ją prosto. Zagryzła dolną wargą by nie pozwolić znów wypłynąć łzom.
Włożyła na stopy czółenka i po cichu wyszła z pokoju. W sumie nie wiedziała dlaczego, przecież nie było nikogo, komu mogłaby przeszkodzić. Zacisnęła dłonie w pięści i powoli zeszła na parter. Usłyszała cichutką melodię, graną na pianinie, może fortepianie. Mijała elfy bez kamiennym wyrazem twarzy, nie miała na nic siły. Kiedy dotarła pod drzwi sali, z której dobiegała melodia zawahała się. Nie chciała nikomu przeszkadzać. Zerknęła przez szparę w uchylonych drzwiach. Od razu rozpoznała czarne włosy zebrane w niski kucyk. Dorlen odwrócił głowę w jej stronę i kiwnął głową, by weszła do środka.
Offline
Reszta dnia jak i wieczora upłynęła im dość leniwie. Siedzieli przy ognisku i tak naprawdę rozmawiali o jakiś absolutnych głupotach, aby chociaż na trochę oderwać myśli od wydarzeń jakie rozegrały się w dworze. Robin na razie nie chciała myśleć o tym co zrobić z tym wszystkim dalej. Na pewno jakoś będzie musiała jakoś nakłonić ich do powrotu, aby Clint mógł wrócić do domu, ale Ull jej nie zostawi. Czy znajdzie w sobie tyle siły, aby móc spojrzeć na Addie i nie chcieć jej ukatrupić. Przecież nie musiała wcale z nią rozmawiać, czy wchodzić w jakieś personalne relacje. Mogły po prostu żyć obok siebie i to wszystko. W końcu, kiedy zapadł zmrok Robin podeszła do jednego z drzew i ułożyła się pod nim na tyle wygodnie na ile mogła. Może będzie musiała schować swoją dumę do kieszeni, aby chociaż Clintowi pomóc. Tak na tym powinna się skupić i to powinno być jej priorytetem. Zasnęła dość szybko. Była zmęczona, złość i smutek nadal się w niej kotłowały, więc ucieczka w sen była najlepszą opcją jaką mogła wybrać.
Obudziła się nad ranem, a raczej obudził ją świergot ptaków nad jej głową. Przez chwilę miała wrażenie, że może nadal znajduje się w wygodnym łóżku, a dręczące wspomnienia były jedynie snem. Kiedy, jednak się rozbudziła zdała sobie sprawę z tego, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Usiadła i przetarła dłonią twarz i rozejrzała się po ich prowizorycznym obozie. Chłopaki nadal spali. Wstała po cichu i spojrzała w głąb las. Przydałoby się jakieś śniadanie. Spakowali się w takim pośpiechu, że nawet nie było jak pomyśleć o wzięciu ze sobą czegoś do jedzenia. Ruszyła powoli w stronę gęstwiny starając się przy tym jak najmniej hałasować. Nie chciała nikogo obudzić za wcześnie, po za tym potrzebowała chwili samotności, aby zebrać myśli i zdecydować co zrobić z tym wszystkim dalej.
Przechadzała się powoli po lesie rozglądając się uważnie dookoła. Może udałoby się jej wypatrzeć jakieś gniazdo przepiórek. Ich jajka były małe, ale za to składały ich sporo, więc na śniadanie mogłyby starczyć. Zamiast tego natrafiała na sporą ilość krzaków dzikich jeżyn i malin, z których nie omieszkała skorzystać, wyskubując po kilka owoców, które od zjadała.
W pewnym momencie pomiędzy drzewami coś jej zamajaczyło, coś co raczej nie pasowało do leśnych krajobrazów. Przymrużyła nieco oczy, po czym powoli i po cichu zaczęła zbliżać się do tego czegoś. Zakryła dłonią usta, aby nie krzyknąć kiedy zdała sobie w końcu sprawę z tego co to było. Na leśnej ściółce leżało ciało, które wyglądało tak jakby ktoś próbował je spalić. Pozostałość lekko szpiczastych uszu jasno wskazywało na jakiegoś elfa. Serce zabiło jej szybciej, ale podeszła jeszcze bliżej, aż w końcu ukucnęła obok truchła. Szerokie biodra, wklęsła talia, długie blond włosy, a raczej takie musiały niegdyś być jasno wskazywały na jakąś kobietę. Przesunęła dłonią nad ciałem wyczuwając wyraźne ciepło. Jej koniec musiał nastać niedawno, skoro skóra nie zdążyła ostygnąć.
-Ktoś tu też władał ogniem?- Zapytała sama siebie i na chwilę wsłuchiwała się w ciszę jaka panowała w lesie. Uniosła dłoń i przywołała orła, który od razu wzbił się w powietrze. Robin przymknęła na chwilę oczy po czym ponownie je otworzyła. Ptak zataczał koła nad lasem, a dziewczyna uważnie obserwowała to co widział. W końcu dostrzegła w oddali niewielki obóz
-Raz, dwa, trzy, cztery, pięć- Zaczęła liczyć ludzi, którzy kręcili się po nim. Oprócz ogniska i namiotów dostrzegła też drewniane klatki. Zmarszczyła nieco brwi, a ptak odrobinę zniżył swój lot. Od razu rozpoznała drobne sylwetki dzieci. Może były to dzieci tej kobiety, a może jakieś inne. Jedno było pewne, nie siedziały tam z własnej nieprzymuszonej woli. Odwołała swojego szpiega i westchnęła ciężko, po czym spojrzała za siebie na drogę którą przyszła. Jeżeli wróci po nich, to ci bandyci mogą się ewakuować. Nie spodziewali się nikogo więc miała element zaskoczenia. Wiedziała, że znowu pakowała się w kłopoty, ale mimo wszystko nie była w stanie przejść obojętnie obok tego wszystkiego. Ruszyła więc w stronę obozu, który udało sie jej zlokalizować
-Cholerny altruizm...- Mruknęła do siebie.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
Addie powoli podeszła do elfa, który siedział przy fortepianie. Melodia, którą grał zaczynała ją nieco uspokajać. Sama nie umiała sobie poradzić z emocjami, ale muzyka zawsze jej pomagała. Kiedyś, zanim zaczęła życie na innej planecie właśnie za pomocą muzyki pozbywa się nadmiaru emocji. Taniec był dla niej odskocznią, pozwalał zrozumieć siebie, rozładować napięcie. Brakowało jej tego, ale przecież nie zacznie tańczyć tu i teraz. To zawsze było dla niej bardzo prywatne, tańczyła wtedy w samotności, kiedy nikt jej nie widział.
Kiedy wybrzmiały ostatnie dźwięki elf odwrócił się do niej przodem.
– Witaj – odezwał się pierwszy.
Od razu dostrzegł, że nie jest z nią najlepiej.
– Miłego poranka – przywitała się, skłaniając głowę.
– Daj spokój z tymi uprzejmościami.. nie musisz – powiedział wstając z ławki.
Addie niżej spuściła głowę. Miała ochotę się odwrócić i uciec jak najdalej. Czuła się tu dziwnie, niepotrzebnie, jak ktoś nieproszony.
– Nie chciałam przeszkadzać – powiedziała cicho.
– Nie przeszkadzasz – pokręcił głową – Jadłaś coś? – zapytał podchodząc bliżej.
Addie zawahała się, nie chciała być jeszcze większym ciężarem. Jednak jej żołądek wykonał kolejne salto na samą wzmiankę o jedzeniu.
– Nie – niemal wyszeptała.
Dorlen pokiwał głowa. Nie musiał używać swoich zdolności by wiedzieć jak czuła się kobieta. On też nie mógł zrozumieć zachowania byłej drużyny Addie. Najpierw przyszli do niego po pomoc by ją odnaleźć, a teraz kiedy miała się dużo lepiej opuścili ją. Słyszał o kłótni, ale przecież kłótnie są czymś normalnym.
– W takim razie zapraszam na śniadanie – powiedział lekki skłaniając głowę. – Później pojeździmy konno – zaproponował.
– Dziękuje, ale nie jestem najlepszym towarzyszem wycieczek – powiedziała obejmując się ramionami. Znów próbowała powstrzymać płacz.
– Wybacz, ale nie pytałem o pozwolenie – powiedział wyciągając rękę w jej stronę. Ułożył dłoń na jej plecach i pchnął lekko do przodu. Addie drgnęła kiedy poczuła dotyk na plecach. Poszła z Dorlenem do jadalni, gdzie zostali obsłużeni. Elf kazał przygotować konie do jazdy. Blondynka chciała przynajmniej chciała stworzyć pozory, że je. Żołądek jej się zaciskał boleśnie z głodu, ale miała wrażenie, że jedzenie wcale nie chce przechodzić przez przełyk.
Kiedy wmęczyła w siebie garść winogron i kawałek podpłomyka, Dorlen postanowił jej odpuścić. Wyszli na zewnątrz. Elf poprowadził ją do stajni. Addie nie była pewna, czy poradzi sobie w siodle. Kiedy zobaczyła karego rumaka uśmiechnęła się lekko. Tak bardzo przypominał Koszmara, ogiera Lokiego. Kobieta dotknęła czarnego łba konia i pogłaskała go delikatnie.
Offline
Robin zbliżała się coraz bardziej do obozu bandytów. Kiedy była już na tyle blisko, aby mogła coś zobaczyć skryła się w pobliskich zaroślach i zaczęła uważnie obserwować jak toczyło się tam życie. Klatką z dzieciakami, ewidentnie mało kto się interesował. Pewnie byli przekonani o tym, że dzieci i tak nic nie zrobią, dlatego czuli się bezpiecznie. Dziewczyna zaczynała się zastanawiać nad tym dlaczego niczego nie usłyszeli. Po lecie echo niosło się dość mocno. Chyba, że do spotkania elfki z bandytami doszło w innym miejscu, a ona chcąc uratować swoje życie uciekała, ale nie zdążyła. Śmierć przez spalenie, o ile podpalający był wprawiony była nie najgorsza. Owszem brutalna, ale zakończenia nerwowe ulegały tak szybkiemu spaleniu, że ból w pewnym momencie przestawał być w ogóle odczuwalny. To by mogło tłumaczyć tę ciszę. Dwójka elfów siedziała przy ognisku i spożywała posiłek z drewnianych misek, a pozostała trójka krzątała się po obozie bez wyraźnego celu. Wszyscy byli uzbrojeni. Dostrzegła też łucznika. On mógł narobić sporo problemów, więc powinien zostać unieszkodliwiony jako pierwszy, a przynajmniej na jakiś czas czymś zajęty.
-No dobra...to do dzieła- Szepnęła do siebie i na nowo przywołała orła, który wzbił się w powietrze zwracając na siebie uwagę wszystkich bandytów i podleciał prosto na głowę łucznika, atakując go swoim dziobem i szponami. Dziewczyna wyskoczyła nagle z krzaków i posłała ognistą kule prosto w brzuch jednego elfa, który stał najbliżej niej. Chwila dezorientacji nie trwała długo, bo pozostałe elfy od razu dobyły swoich broni i spojrzeli prosto na Robin, która stała pewnie na nogach, trzymając w swoich dłoniach cały czas płomienie. Teraz nie było już możliwości wycofania się. Jeden z elfów dzierżąc w dłoni miecz zaszarżował na Robin, która zrobiła prosty unik. Cholera, że nie wzięła ze sobą żadnej broni, ułatwiłoby jej to zadanie. Jeden z elfów zamachnął sie swoim mieczem od góry. Ostrze leciało prosto na jej głowę. Skrzyżowała więc dłonie nad nią i tak jak było to tylko możliwe skróciła miedzy nimi dystans na tyle, że jej nadgarstki zatrzymały się pod jelcem miecza uniemożliwiając elfowi dalszy ruch. Wykorzystała to szybko i przekręciła swoje dłonie chwytając go za ręcę i unieruchamiając. Wolną nogą kopnęła go prosto w brzuch. Poczuła, że uścisk na mieczu zelżał, a ona od razu go przejęła i nie czekając długo zamachnęła się nim z impetem. Ostrze wbiło się w bok szyi napastnika. Krew trysnęła z rany.
-Jeden z głowy- Powiedziała do siebie i ustawiła się tak, aby widzieć wszystkich swoich przeciwników. Została czwórka wraz z łucznikiem, który nadal próbował odgonić się od ptaka. Wiedziała, że w końcu mu się to uda. Dlatego tym razem to ona postanowiła zadziałać szybciej. Ruszyła biegiem w jego stronę. Orzeł na chwilę wzleciał do góry odsłaniając łucznikowi pole widzenia, ale nim zdążył zobaczyć co się dzieje Robin już chwyciła go za gardło i ścisnęła mocno. Znajomy swąd spalonej skóry, mięśni i wrzącej krwi doszedł do jej nozdrzy. Musiała go, jednak puścić, bo poczuła na swoim ramieniu rwący ból. Łzy zakręciły się jej w oczach, a nogi na chwilę ugięły się pod jej ciężarem. Ostrze jednego z mieczy przesunęło się po jej ramieniu, tworząc szeroką i głęboka ranę, z której falami zaczęła wypływać ciepła krew. Syknęła cicho
-Nigdy nie odwracaj się plecami do przeciwnika...- Przypomniała sobie słowa Clinta i odwróciła się ponownie twarzą w stronę pozostałej trójki elfów. Zaczęli ją otaczać a to mogło oznaczać jedno. Chcieli zaatakować ją razem. Chwyciła łuk, który upuścił elf i sięgnęła po kilka strzał. Musiała zwiększyć między nimi dystans. Zaczęła poruszać się w kole, stawiając ostrożnie jedną stopę za drugą. Nie spuszczała wzroku z przeciwników. Szybko wrzuciła strzałę na cięciwę i naciągnęła ją mocno. Ból świeżej rany nieco ją zamroczył, ale nie mogła mu się poddać. Wystrzeliła strzałę. Elf zawył z bólu, bo strzała trafiła prosto w jego kolano. Cóż może nie tam celowała, ale to też nie był najgorszy finał. Kolejny napastnik naparł na nią, a ona wyciągnęła łuk przed siebie, aby się osłonić. Usłyszała pękanie cięciwy, kiedy ostrze tylko na niej spoczęło. Skorzystała z chwili nim łuk całkowicie się rozsypie. Pochyliła się nieco w dół i korzystając z tego, że miecz elfa dostał już swojego przyspieszenia i pewnie spocznie na ziemi po prostu podcięła go. Mężczyzna runął na ziemi, a dziewczyna korzystając z okazji, po prostu wyciągnęła w jego stronę dłoń, a ten po chwili stanął cały w płomieniach.
-Mogę tak cały dzień- Powiedziała z lekkim uśmiechem na ustach. Załatwienie pozostałej dwójki nie było wcale trudne. Widocznie stracili już swoje morale, kiedy odkrywali, że ich towarzysze padali jak muchy jeden po drugim. Nie minęło wiele czasu, a Robin dysząc ciężko obserwowała jak gęsta krew wypływa z ran ostatniego z elfów, który rzęził resztkami sił. Odgarnęła ze spoconej twarzy kilka rudych kosmyków i na lekko drżących nogach, ruszyła w stronę klatki, w głębi której kotłowały się dzieciaki.
-Już dobrze...- Powiedziała spokojnie i uklękła na jednym kolanie przy zamku, który chwyciła w dłonie i zaczęła go nagrzewać, chcąc roztopić. W pewnym momencie jedna z dziewczynek pisnęła przeraźliwie. Robin zdębiała na chwilę i odwróciła głowę. Ledwo co zdążyła dostrzec, a od razu poczuła jak ostrze przesuwa się po jej boku. Jeden z członków tej grupy musiał oddalić się od obozu i dlatego go nie dostrzegła. Dziewczyna zmarszczyła brwi i wysłała w jego stronę ognisty pocisk, który odrzucił go kawałek dalej. Chwyciła jeden z mieczy i na tyle szybko na ile pozwalał jej stan podbiegła do leżącego na ziemi i po prostu wbiła ostrze prosto w jego brzuch.
-I to wszystko?- Mruknęła, ale w pewnym momencie poczuła jak rana na boku zapiekła ją niemiłosiernie. Przed oczami jej pociemniało, a ona przyklękła na jedno kolano podpierając się dłonią o ziemię. Oddech się jej przyspieszył tak samo jak bicie serca. Spojrzała na sztylet swojego przeciwnika, a ślady jej krwi zaczęły wrzeć i lekko dymić
-Kurwa...- Jęknęła zdając sobie sprawę z tego co właśnie się stało. Zbierając w sobie siłę dźwignęła się na nogi i wrócił do klatki. Kłódka w końcu stopiła się pod wpływem gorąca, a drzwi uchyliły się. Dzieciaki jeden po drugim zaczęły wychodzić. Nie da rady ich nigdzie odprowadzić. Rozejrzała się nieco spanikowana po lesie, co małe elfiaki widocznie tez wyczuły, bo same zaczęły popiskiwać.
-Hej, spokojnie...- Powiedziała siadając na ziemi. Ostatnie czego potrzebowała to paniki. Uniosła dłoń a na niej znowu pojawił się orzeł, chociaż jego płomienie nie były już tak regularne jak zazwyczaj. Zdawał się przygasać co jakiś czas, ale ostatecznie ledwo trzepocząc skrzydłami wzniósł się w powietrze. Robin głową pokazała dzieciom, aby te poszły za nim. Powinien doprowadzić ich do Clinta i Ulla, a stamtąd już prosta droga do wyjścia z lasu.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
Kiedy wreszcie wsiadła na konia ból mięśni odpuścił. Może nie powinna tak szybko porywać się na jazdę konna. Skrzywiła się kiedy koń ruszył. Musiała przyzwyczaić się do bólu, który zaatakował jej ciało kiedy koń zaczął nią kołysać. Zajęło jej to kilka chwil. Damskie siodło było dodatkowym utrapieniem, ale nie miała sił, ani ochoty się przeciwstawiać. Wyjechali za bramę i skierowali się w stronę lasu.
– Jutro zaczną się zjeżdżać goście – zagadał elf. Nie miał pojęcia co mógłby powiedzieć w takiej sytuacji.
Addie jedynie pokiwała głową, skupiała się na jeździe, ponieważ nie do końca dobrzej jej to szło. Cały czas krzywiła się gdy koń wykonywał jakiś gwałtowniejszy ruch. Dorlen zauważył jej wysiłek i postanowił się zatrzymać. Zszedł ze swojego konia i podszedł do Addie.
– Nie męcz się – powiedział wyciągając ręce.
Addie przygryzła dolną wargę. Nie chciała litości, ale też nie nadawała się do jazdy konnej, przynajmniej narazie. Przyjęła pomoc elfa i kiedy położyła obie dłonie na jego ramionach on złapał ją w talii i zaczął się cofać. Kiedy stopy Addie dotknęły ziemi odetchnęła z ulgą. Złapali za uzdy swoich wierzchowców i ruszyli dalej pieszo.
– Masz już jakiś plan? Co zrobisz w tej sytuacji? – zapytał
– Nie, nie mam – westchnęła smutno. – Nie mam pojęcia, jak trafić do domu. Poza tym nie wiem czy nadal jestem tam oczekiwana, skoro grupa, niby, przyjaciół zostawiła mnie bez zająknięcia. czemu mieliby na mnie czekać w domu? – wylewała swoje żale.
– Czemu tak mówisz? Czy twój mąż, jest z tych co myślą nie ta to inna?
Addie prychnęła cicho, uśmiechnęła się lekko.
– Raczej nie – odpowiedziała, jednak po chwili poprawiła się – Na pewno nie, ale nie jestem pewna czy nie odpuścił poszukiwań mnie. Minęło tyle czasu. Ma dużo obowiązków. W tym trójkę potomków pod opieką.
Nie była pewna dlaczego opowiada o tym obcemu. Może po prostu musiała się wygadać, wypowiedzieć na głos to co kotłowało się jej w głowie.
– Bądź dobrej myśli – powiedział elf odbijając w lewą odnogę drogi.
……………………………………………………………………………………………
Ull obudził się czując w suchość w ustach. Przeciągnął się po trawie. Kiedy poczuł lekko wilgotne źdźbła wszystkie wspomnienia z wczoraj. Znów ciężar decyzji osiadł na jego ramionach, ale zanim znów zacznie się użalać musi się napić. Rozejrzał się po obozie, Nie namierzył rudej czupryny. Czyżby uciekła, nie jej plecak tu był. Gdzie mogła pójść?
Jego rozważania przerwał szelest w krzakach, jednak zamiast piegowatej twarzy dostrzegł ognistego orła. Nie mógł pomylić go z niczym innym. Zaraz za orłem z gstwin wybiegł agromadka dzieci.
– Clint!
Offline
Łucznik spał w najlepsze, a przynajmniej tak było do momentu, aż nie wybudził go krzyk Ulla. Otworzył gwałtownie oczy i od razu poderwał się z miejsca chwytając w dłonie swój łuk. Rozejrzał się po polanie, a kiedy dostrzegł ognistego orła, który ostatecznie osiadł na jednej z gałęzi i po prostu rozpłynął się w nicość, zdał sobie sprawę z tego, że musiało wydarzyć się coś cholernie złego. Spojrzał na brudne i mokre od łez twarze małych elfów. W ich obozie brakowało tylko jednej osoby, więc łatwo było połączyć kropki, kto musiał je tu sprowadzić.
-Musiała wstać przed nami, ale skoro nie ma jej z nimi...to...- Urwał bo bardzo zła myśl przyszła mu do głowy. Czy Robin znowu zrobiła coś głupiego, czemu do nich nie przyszła. Dlaczego ta dziewczyna zawsze wszystko musi robić sama.
-Zapytaj się ich, może powiedzą co się stało- Czuł niepokój i obawiał się, że tym razem był on bardzo uzasadniony
Robin siedziała na ziemi czując jak siły powoli z niej wypływały z każdą porcją krwi, która wylewała się z jej rany na ramieniu. Nie była pewna czy jej ognisty twór doleciał na miejsce, czy nie rozpłynął się gdzieś w środku lasu. Nie miała jak tego sprawdzić, a tym samym nie mogła mieć pewności, że ktoś ją znajdzie. Jedyne co jej pozostało to improwizowanie na tyle, aby spowolnić utratę przytomności tak długo jak tylko mogła. Podwinęła nieco brzeg bluzki , aby najpierw obejrzeć ranę na swoim boku. Była długa i dość głęboka oraz napuchnięta. Dookoła niej zaczynały pojawiać się czarne żyły, które świadczyły tylko o jednym. Ostrze musiało być zatrute. Z tym akurat nie wiele mogła zrobić. Doczołgała się jakoś do jednego z trupów i po prostu zaczęła rozdzierać mu koszule, aby mieć coś czym mogła chociaż trochę zatamować krwawienie. Przytknęła grubą warstwę materiały do swojego ramienia i docisnęła tak mocno jak tylko mogła. Musiała szybko ocenić swoje szanse na przeżycia. Nadal znajdowała się w obozie bandytów. Clint i Ull byli dość daleko. W każdej chwili kolejne elfy mogły tutaj przyjść, a kiedy zobaczą co tu się stało i ona jeszcze jakimś cudem będzie żyć, to pewnie ukrócą jej cierpienia. Próbowała się podnieść, ale nogi w żaden sposób nie były w stanie udźwignąć jej ciężaru ciała.
-Cholera jasna...- Syknęła, kiedy po raz kolejny wylądowała na tyłku. Oparła się o szczeble klatki i odchyliła nieco głowę do tyłu.
-No...to chyba koniec przygód- Mruknęła do siebie wyraźnie zrezygnowana.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
Ull nie miał pojęcia co się dzieje, ale skoro Clint był zaniepokojony to znaczyło, że coś było na rzeczy. Dzieciaki stanęły w ciasnym kręgu obejmując się nawzajem. Były piekielnie przerażone. Szatyn dopadł do swojego plecaka i wyciągnął z tamtąd kilka owoców, które zwinął z dworu. Podszedł do dzieci i wyciągnął dłonie. Kiedy małe rączki zaczęły łapać jabłka, pomarańcze czy winogrona zapytał łagodne co im się stało. Nie mógł ich wystraszyć.
Dzieci opowiedziały jak zostały zabrane z wioski i więzione w klatce. Potem opowiedziały o dziewczynie z włosami jak ogień. Były zachwycone tym, że ich wybawicielka również posługiwała się ogniem. Powiedziały, że ktoś zaszedł ją od tyłu i zranił. Wtedy źle się poczuła. Mężczyzna musiał ukryć swoje emocje bywał wściekły na Robin, że poszła w teren sama, przestraszony, ponieważ musiała być ciężko ranna skoro nie wróciła z dziećmi.
- Zostańcie tu - polecił Ull. Wrzucił do starego ogniska nieco drew i podpalił stosik za pomocą palców.
- Tu będziecie bezpieczne. Pójdziemy po naszą przyjaciółkę. Zejdźcie coś. Odprowadzimy was do domu - rzucił popychając małoletnich w stronę ogniska.
- Dzieciaki zostały porwane przez handlarzy. Robin je uratowała. Została ranna, dlatego nie wróciła z nimi.- wyjaśnił Clintowi.
- Kazałem im tu siedzieć póki nie wrócimy - dodał zapinając pas z sztyletem. Ull obrał kurs na chaszcze, z których wyskoczyły dzieci. Powiedziały, że cały czas szły prosto. Raczej nie będzie trudno jej znaleść. Szatyn wbiegł między drzewa. Omijał pnie najszybciej jak tylko mógł. Musiał pamiętać, żeby nie zbaczać z obranego kierunku. Kiedy drzewa zaczęły się rozrzedzać dostrzegł namioty obozu. Zmusił się do dalszego biegu. Kiedy wyszedł na polane co dostrzegł to dwa elfie truchła.
- Robin! - krzyknął rozglądając się dookoła. Nagle ją zobaczył. Siedziała oparta o klatkę. Pewnie tam były trzymane dzieci.
Podbiegł do niej i odrazu zaczął przyglądać się jej obrażeniom.
Offline
Clint wysłuchał wyjaśnień Ulla. Robin znowu zabawiała się w bohaterkę, a przecież sama zaznaczała, że nie jest na nią odpowiednim materiałem. Może Stark, jednak miał rację co do tego, aby włączyć ja w szeregi Avengersów.
-Ja tu zostanę, ty ją znajdź...tylko szybko- Mieli na głowie teraz dwa dość poważne problemy. Robin, która przepadła jak amen w pacierzu, oraz grupkę wystraszonych dzieciaków, które raczej nie powinny zostawać znowu same.
Robin starała się walczyć z opadającymi powiekami. Próbowała wszystkiego, szczypania się, uderzaniem głowy o deski klatki. Z początku pomagało, ale z czasem senność zdawała się być nie do pokonania. Nie mogła zasnąć bo to oznaczał by jej koniec. Już dawno zrezygnowała z dalszych prób podniesienia się. Jedyne co jej pozostało to nasłuchiwanie dźwięków i kontrolowanie tego czy nikt się nie zbliża. Wzrok zaczął odmawiać jej posłuszeństwa, wszystko zaczynało się rozmazywać i tracić ostrość. Uniosła lekko głowę do góry, kiedy usłyszała szelest liści i trzask łamanych gałęzi. Serce zabiło jej szybciej. Czy więcej elfów wróciło do obozu? jeżeli tak to nie mogła spodziewać się niczego dobrego. Wypuściła cicho powietrze z płuc i przymknęła oczy opierając głowę o klatkę. Jak przez ścianę usłyszała znajomy głos, to ją zmusiło do tego, aby otworzyć ponownie oczy. Nie zdążyła nawet zlokalizować miejsca z którego on dochodził, bo poczuła znajome ciepło na swoim ciele.
-Ull...- Powiedziała cicho i odchrząknęła, aby zwalczyć suchość w gardle -Czy dzieciaki...- Urwała na chwile bo ból w boku się nasilił. Pochyliła się lekko do przodu zaciskając usta w wąską linię -Dotarły bezpiecznie?- Dokończyła, kiedy zdolność mowy powróciła.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
- Tak, są całe. Jedzą śniadanie, Clint ich pilnuje - Wyjaśnił. - No pokaż mi się. - powiedział pochylając się nad dziewczyną. Rana na ramieniu, dość głęboka. Jego uwagę zwróciła rana na boku. Delikatnie się przysunął. Wyglądało to koszmarnie. Czarne żyły odchodziły od rany, która straszne cuchnęła i wydobywała się z niej jakaś dziwna, nie naturalna maź.
- Bądź pewna, że czeka cię opierdol życia. Cholera. Życie ci nie miłe dziewczyno? - warknął. Nie znał się na truciznach tak dobrze. W obozie oczyści ranę i no właśnie co potem? Jedyna opcja to wrócić do dworu.
- Obejmij mnie- powiedział łapiąc ją za rękę, którą przewodził sobie przez ramie. - I w górę - dodał łapiąc drugą ręką nogi dziewczyny pod kolanami. Dźwignął się z nią do pozycji stojącej. Starał się iść jak najszybciej, ale las nie był jego sprzymierzeńcem, musiał uważać by nie potknąć się na jakich wystających korzeniach jakiś krzewach czy innym cholerstwie.
Wreszcie dotarł do obozu. Zabrał Robin jak najdalej od dzieci. Nie powinny tego widzieć. Dość się naoglądały. Ull położył Robin ostrożnie na trawie. Dorwał siedzi plecaka. Wyciągnął środek dezynfekujący i polał nim bok dziewczyny. Na wierzchu rany zaczęła tworzyć się piana.
- Kurwa- warknął. - Musimy wracać do dworu. Nie umiem jej pomoc- zwrócił się do Clinta.
Offline
Robin próbowała się lekko uśmiechnąć, kiedy wspomniał o opierdolu życia, ale dość kiepsko jej to wychodziło
-A bo to pierwszy raz- Powiedziała i chwyciła się za bolący bok. Miała wrażenie jakby ktoś wpychał jej do rany rozżarzony pogrzebacz, rozpychając jej brzegi coraz mocniej -Nie mogłam ich zostawić. Gdybym się wróciła, mogłoby ich już nie być- Wyjaśniła swoje pobudki. Popełniła jeden błąd...no może dwa. Odwróciła się plecami do przeciwników, i nie sprawdziła większego obszaru, aby upewnić się, że nigdzie w okolicy nie ma więcej zagrożeń. Posłusznie przełożyła rękę przez ramię Ulla, a on mógł poczuć, że całe jej ciało było oblane potem. Syknęła cicho, kiedy podniósł ją z ziemi.
Clint kręcił się nerwowo po polanie wyczekując powrotu Ulla. Miał tylko nadzieję, że Robin nie ściągnie im na głowy kolejnych problemów. Spojrzał na gromadkę dzieci. Kompletnie nie miał pojęcia co z nimi zrobić, skąd pochodziły, czy miały rodziców, czy nie. Dokąd mieli je zabrać. Te wszystkie myśli uleciały, kiedy dostrzegł wyłaniającego się Ulla z zarośli.
-Kurwa...- Wycedził przez zęby. Mimo wszystko łudził się, że Robin jest tylko trochę poobijana, ale to co zobaczył szybko zburzyło jego nadzieje. Ruszył zaraz za Ullem i spojrzał na rudą. Przystawił dłoń do jej czoła
-Ona jest rozpalona i to nie jest normalne- Morały będzie prawić później, teraz nie mieli czasu. Przyjrzał się jak mężczyzna wylewał jakiś płyn na ranę dziewczyny. Robin syknęła i szarpnęła się kilka razy, ale Clint chwycił ją mocno za ramię uziemiając. Wiedział co to było, spotykał się już z zatrutymi brońmy, sam miał kilka specjalnych strzał, ale nie używał ich często
-Do dworu mamy kawałek drogi, na piechotę zajmie nam to sporo czasu. No i jeszcze te dzieciaki, co z nimi zrobimy. Przecież nie możemy ich ot tak wprowadzić na włości elfów- Zauważył słusznie. Czas grał na ich niekorzyść. Robin powinna szybko znaleźć się pod opieką specjalisty, a oni nie mieli jak szybko jej tam przenieść. Oczy Robin zaczęły się powoli przymykać, a słowa jakie słyszała traciły swój sens.
-Hej dzieciaku, nie zamykaj oczu...nie próbuj nawet- Powiedział Clint, kiedy dostrzegł, że dziewczyna zaczyna odpływać. Poklepał ją lekko po policzkach, aby zmusić do tego, aby na niego spojrzała.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
- Nie mamy innego wyjścia - warknął. Nie umiał jej pomóc. Byli w środku lasu, bez żadnego transportu. Musieli zaryzykować.
- Musimy dojść do gościńca. W dworze szykują się do wesela, pewnie kręci się od cholery wozów. Ktoś nas podwiezie - rzucił pomysł pierwszy z brzegu. Musiało się udać. Ull znów znów polał ranę na boku Robin. Przynajmniej tyle mógł zrobić.
- Zbierz rzeczy - rzucił do łucznika, po czym ponownie wziął rudą na ręce. - Spokojnie, w dworze ci pomogą. - powiedział obierając za cel dwór.
- Chodźcie mali kamraci. - zwrócił się do dzieci. - Zabierzemy was w niezwykle miejsce. - dodał by zachęcić ich do wspólnej wędrówki.
Małe elfy nie sprawiały wrażenia zachwyconych pomysłem kolejnej wędrówki i to z nieznajomymi. Jednak ci nieznajomi dali im jeść i pić. Pozwolili się ogrzać przy ogniu. Kiedy małoletni zaczęli się zbierać cała drużyna ruszyła w stronę dworu.
- Co ci strzeliło do głowy? - zapytał. Rzucać się w samotnie na piątkę uzbrojonych elfów. To samobójstwo.
Ull szedł na przodzie grupy, starał się utrzymywać dość dzikie tempo, ale wygłodzone dzieci były ciężkim balastem. Musieli wydostać się z doliny. Ull wspiął się pod górę po najłagodniejszym wzniesieniu jakie namierzył wzrokiem. Odnalezienie traktu było dość proste. Ull rozejrzał się dokładnie musieli teraz iść na wschód. Tak na wschód. Na pewno. Podróż droga była mniej uciążliwa niż przez leśne zarośla, ale nadal nie była szybka. Ull co jakoś czas przystawał by odpocząć. Cały czas niósł na rękach na wpół przytomną dziewczynę. Ręce zaczynały mu drętwieć.
- Zaraz będziemy, spokojnie. Za kilka minut. - powtarzał co kilka sekund.
Nie od razu zauważył wóz. Dopiero kiedy konie zaczęły rżeć odwrócił się. Nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Stanął na drodze wozu, zatrzymując go.
- Jedziesz do dworu Treedew? Prosimy o pomoc. Dzieci zostały porwane przez handlarzy, jedna z nas jest ranna - zagadał woźnicę. Elf rozejrzał się po dość dziwnej kompanii.
- Mamy przyjaciół we dworze - dodał znów poprawiając uścisk na plecach Robin.
Elf podrapał się po głowie.
- Wskakujcie - rzucił woźnica.
- Dziękuje - powiedział Ull przechodząc na tył. - Ładuj dzieciaki -zwrócił się do Clinta. Ułożył Robin na pace pełnej siana. Wdrapał się na pakę i przeciągnął ostrożne dziewczynę w głąb wozu. Pogładził ją po mokrym policzku.
- Zaraz będziemy na miejscu - powiedział do niej cicho. Kiedy wszyscy siedzieli na pace Ull stuknął w drewnianą ściankę dając znak, że mogą ruszać.
Offline
Clint nie potrzebował więcej zachęty. Bez względu na to jak nikłe były ich szanse, to musieli chociaż spróbować, a nóż szczęście się do nich uśmiechnie. Zaczął zbierać po obozie rzeczy, chwycił też plecak Robin, który przewiesił sobie przez ramię. Wiedział, że Robin nie zareagowała by inaczej, nawet jeżeli rozsądnym byłoby zawrócenie i poproszenie ich o pomoc, wtedy zaryzykowałaby tym, że te dzieciaki ostatecznie by przepadli, bo zanim oni by się zebrali, to handlarze mogliby już dawno odjechać. Czy wybrała dobrze czy źle, nie jemu było to w tej chwili oceniać. Dziewczyna przez resztki świadomości czuła, że znowu była podnoszona. Oparła głowę o ramię Ulla. Czuła, że ma dziwnie ociężałe ciało, chociaż kiedy próbowała poruszyć chociażby jedną nogą, to zaczynała mieć wrażenie, że nawet jej nie czuje. Było to przedziwne uczucie.
-Jeszcze żyje- Odpowiedziała mu słabym głosem na jego wyrzut. Clint zajął się poganianiem dzieciaków, co jak się okazało nie było łatwe. Nie wiadomo ile czasu spędziły w niewoli. Były zmęczone i wygłodniałe oraz na pewno odwodnione, nic więc też dziwnego, że one same co jakiś czas przystawały, ale chyba zdawały sobie sprawę z powagi sytuacji bo nie buntowały się jakoś wybitnie. Kiedy cudem natrafili na wóz, Clint nie mógł uwierzyć w to jakie mieli szczęście w nieszczęściu. Może faktycznie ktoś czuwał nad tą dziewczyną i robił wszystko, aby nie dokończyła żywota zbyt wcześnie. Zawsze spadała na cztery łapy bez względu na to w jakich opałach się znajdowała. Pomógł gromadzie dzieciaków skoczyć na wóz, po czym sam jako ostatni władował się na pakę i odetchnął cicho.
-Ten altruizm wprowadzi mnie do grobu...- Mruknęła, czuła, że prowadzenie dialogu pomoże jej zachować chociaż resztki świadomości, co mogło kupić jej trochę czasu. Usta zaczynały jej sinieć, a jej ciało lekko drżało wstrząsane dreszczami.
-Albo on, albo ja ciebie ukatrupię któregoś dnia- Odpowiedział Clint wstając nieco na wozie, aby sprawdzić jak szybko się poruszali. Powieki znowu jej zaczęły ciążyć. Nawet nie zarejestrowała momentu, w którym jej opadły
-Robin...- Powiedział i przecisnął się do dziewczyny i przysiadł obok niej. Przystawił ucho do jej klatki piersiowej. Nadal wyczuwał bicie serca, ale było znacznie wolniejsze.
-Cholera, szybciej
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
Addie nieco się uspokoiła podczas spaceru. Dorlen starał się nie wchodzić na drażliwe tematy, żeby blondynka mogła choć na chwile zapomnieć o problemach. Ścieżka, która wybrał elf zaprowadziła ich do dworu od strony stajni. Oddali konie pod opiekę stajennych i ruszyli w głąb posiadłości.
- Dziękuje- odezwała się Addie. - Nie tylko za spacer. Za wszystko. Uratowałeś mi życie, ty i twoi ludzie. - dodała z lekiem uśmiechem.
Dorlen, chodź miał już zaprotestować, zapewnić ją że nie musiała za nic dziękować powstrzymał się przed tym i jedynie lekko skłonił głowę. Addie uśmiechnęła się nieco szerzej. Ten krótki wypad dobrze jej zrobił. Nadal nie miała pojęcia co robić, ale nie zamierzała się spieszyć z decyzją.
Szli wolnym krokiem w stronę domu, kiedy podszedł do nich żołnierz i powiedział, że mają kłopot przy bramie.
- Przepraszam, muszę się tym zając - zwrócił się do Addie.
- Oczywiście, idź - odpowiedziała dygając lekko. Kiedy elfy odeszły znów zaczęły ją nawiedzać czarne myśli. Powróciło do niej uczucie samotności. To właśnie jej najbardziej się bała. W ciemnościach czekały na nią koszmary, ale one tez próbowały ją przekonać, że jest sama. Nikogo nie ma po swojej stronie. Zacisnęła powieki próbując znów się nie rozpłakać. Weszła do posiadłości. Jednak zamiast udać się do pokoju, chciała znaleść sobie jakieś zajęcie. Prawdziwa praca zacznie się jutro, kiedy zaczną się zjeżdżać goście. Nie miala pomysłu co ze sobą zrobić. Zajrzała do kuchni. Przeszła się po korytarzach. Nagle wpadł jej do głowy pomysł by wstąpić do lecznicy. Może tak będzie mogła się na coś przydać.
…………………………………………………………………………………………………………………….
- No chyba kurwa sobie żartujesz- warknął Ull do strażnika bramy. Dojechali do dworu, ale strażnicy nie chcieli ich wpuścić. Weryfikacja kto wjeżdża i wyjeżdża faktycznie była potrzeba zwłaszcza kiedy kręci się tyle osób ale wyszli stąd wczoraj. Musieli ich pamiętać.
- Nie, nie żartuje - usłyszał znajomy niski głos.
- Dorlen, musisz nas wpuścić - Ull podszedł do elfa.
- Muszę? - powtórzył mrużąc oczy. - Nie, nic nie muszę - odparł stając na przeciw Ulla.
- Nie rozumiesz.. - zaczął tłumaczyć.
- Fakt.. kilka rzeczy się nazbierało, których nie rozumiem. Na przykład porzucenia, ucieczki.. i paru innych rzeczy.
W Ull aż się zagotowało. Nie będzie teraz słuchać wyrzutów elfa.
- Nie o to chodzi. Chodź..- kiwnął na niego głową. Poprowadził go na tył wozu.
- Te dzieciaki zostały porwane przez handlarzy.. powiedziałbym że jakieś 7 mil stąd. Robin dostała zatrutym ostrzem. Ona umrze bez Medyka - powiedział niemal szeptem.
Dorlen zacisnął dłonie w pieść. W normalnych okolicznościach odprawił by ich, ale teraz to była inna sytuacja, a on pomimo swojej oschłości nie umiał odmówić pomocy potrzebującym.
- Otworzyć bramę - krzyknął lord. Ull odetchnął z ulgą.
Offline
Clint zajmował się sprawdzaniem stanu Robin. Był gotowy przystąpić do reanimacji, gdyby tylko pojawiła się taka konieczność
-Dasz radę- Powiedział, kiedy dostrzegł, że zbliżają się wreszcie do dworu. Tam, jednak niemal dosłownie odbili się od zamkniętej bramy, bo strażnicy upierali się, że dostali rozkazy nikogo nie wpuszczać. On był w stanie chociażby samymi strzałami przecisnąć się przez ochronę strażników, aby tylko doprowadzić Robin do medyka, który mógł jej jako jedyny pomóc. Odetchnął z ulgą, kiedy dostrzegł Dorlena, ale i jego słowa niezbyt napawały go optymizmem. Zmarszczył brwi. Znał historię tylko z jednego źródła a już zdążył ich osądzić. Oni nie wtykali nosa w ich sprawy, więc czemu elf postanowił wetknąć swój w ich. Cisnęło mu się na usta wiele słów, ale uznał, że w tych okolicznościach lepiej będzie nie wywlekać swojej frustracji na światło dzienne. Może zrobi to później. Na szczęście najwyraźniej widok przerażonych dzieciaków i ledwo żywej Robin jakoś nim wzruszyło, bo brama drgnęła, a oni mogli ponownie wjechać na teren dworu. Wiedział, że wcześniej czy później będą musieli skonfrontować się z rzeczywistością, ale nie spodziewał się tego, że tak szybko
-Weź ją do lecznicy, ja wyładuje dzieciaki- Rzucił do Ulla -I ruszaj się, bo jak serce jej stanie to kaplica- Ponaglił go i zeskoczył z wozu dając tym samym znać dzieciakom, aby zrobiły to samo
-Nie wiemy kim są, skąd pochodzą, czy ich rodzice żyją, czy nie- Wyjaśnił Dorlenowi -Robin znalazła obóz, przynajmniej piątka bandytów, ale może być ich więcej- Uznał, że skoro byli takimi szychami, to chcieliby wiedzieć co działo się niemal tuż pod ich nosami.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline
Ull pokiwał głową i zaczął powoli przesuwać Robin na brzeg wozu. Wziął ją na ręce. JUż nawet nie miała siły by się go złapać. Szatyn od razu ruszył na górę schodów.
Dorlen pomógł Clintowi z dziecmi. Poinstruował służących by zaprowadzili je do środka, dali coś ciepłego do jedzenia i pozwolili odpocząć.
– Sprowadź Jokte - rzucił do żołnierza. Mówił bratu, żeby nie wycofywał patroli, ale jak zwykle go nie posłuchał.
Jak się okazało medyk był zawalony robota. Musiał skompletować jak największą liczbę leków, ziół i opatrunków. Do dworu zjedzie zaraz cały tłum elfów. Jak na złość obie adeptki wzięły wolne przedpołudnie by móc pójść na zakupy i został z tym bałaganem sam. Na początku nie chciał się zgodzić by Addie mu pomagała, ale w końcu się ugiął. Addie zajmowała się opatrunkami i bandażami, miała jej poskładać i wkładać do szafek. Blondynka cieszyła się, że może się na coś przydać. Stanęła przy stole w kącie by nie przeszkadzać i zajęła się swoim zadaniem. Nagle ktoś wpadł do lecznicy otwierając drzwi kopnięciem. Addie odwróciła się i wtedy zobaczyła Ulla trzymającego na rękach nie przytomną Robin. Zawahała się. Jasne, wrócili bo potrzebowali pomocy, nie po nią.. A może będą chcieli odzyskać kamień. Nie odda go.
Medyk od razu poprowadził Ulla do następnego pomieszczenia i kazał położyć ją na tyglu. Ull cały czas stał obok, przez co medyk co chwilę go trącał.
– Pani! – Krzyknął medyk do Addie. Blondynka od razu ruszyła do pomieszczenia. Robin wyglądała jakby miała zaraz umrzeć. Była cała spocona, biała jak ściana. Poczuła ucisk w gardle.
– Wyprowadź go, proszę i nikogo nie wpuszczaj – polecił elf włączając maszynę.
Addie westchnęła ciężko. Podeszła do Ulla i złapała go za ramię. Mężczyzna dopiero wtedy na nią spojrzał. Też nie wyglądała dobrze, pod oczami malowały się cienie, blada skóra mocno kontrastowałą z ciemną suknia.
– Adds – niemal szepnął.
– Zamknij się i wyjdź – powiedziała ostro pchając go w stronę wyjścia. Ull posłusznie dał się wyprowadzić. Kiedy stanęli w sali chorych, Ull odwrócił się by porozmawiać z blondynką, spróbować wytłumaczyć. Niestety Addie wróciła do medyka nim ten zdążył otworzyć usta. Przeczesał włosy palcami. Addie wyszła po chwili z pokoju. Zaczęła zbierać rzeczy, o które poprosił ją medyk.
– Co z nią? – zapytał Ull.
Addie zacisnęła usta, nie miala zamiaru odpowiadać, jeśli spróbuje się odezwać rozpłacze się.
Z naręczem bandaży opatrunków i fiolek zaczęła wracać do pomieszczenia. Ull otworzył jej drzwi i wszedł za bloondynka. Kiedy zauważyła, że Ull postanowił znów przeszkodzić musiała wymyślić mu zajęcie. Nie wiedziała skąd ten pomysł przyszedł jej do głowy, ale to powinno zająć go na jakiś czas.
Ponownie złapała go za ramię i wyprowadziła z pokoju.
– Jeśli chcesz się na coś przydać, to idź na skraj lasu i poszukaj niebieskiego kwiatu z kolcami – powiedziała twardo.
– Co? A po co? – zdziwił się.
– To składnik antidotum. Potrzebny – dodała. Nie mogła uwierzyć, że się na to nabierze.
Ull wziął głęboki wdech.
– Dobra.. niebieski i kolce.. dobra – powiedział wychodząc z lecznicy. Addie przyłożyła dłoń do czoła. Mając nadzieję, że chłód skóry nieco ją otrzeźwi. To co się działo musiało być snem.
Offline
Robin słyszała jedynie fragmenty rozmów, a i tak niektóre słowa rozpływały się nie mogąc znaleźć swojego znaczenia. Słyszała dookoła siebie jakieś zamieszanie, ale nawet nie miała siły otworzyć oczu. Ból przeszywał jej ciało, a ona miała wrażenie jakby zaczynała rozpadać się od środka. Medycy zaczęli zajmować się jej raną na barku, a inny pochylił się nad jej bokiem, aby pobrać próbkę i sprawdzić z czym dokładnie mają do czynienia. Przygotował sobie kilka fiolek z bezbarwnym płynem i zaczął do nich po trochu wkraplać wydzielinę, jaką pobrał z rany. Tylko w jednej zaszła konkretna reakcja. Płyn od razu się spienił i zaczął lekko dymić. Medyk najwyraźniej odetchnął z ulgą, chociaż jego spojrzenie nie złagodniało
-Prosta trucizna, przy odrobinie wprawy można ja zrobić nad ogniskiem w garnku, ale cholernie skuteczna. Szybko się rozchodzi po układzie krwionośnym- Było to szczęście w nieszczęściu. Wiadomym było, że raczej bandyci nie posługiwali się truciznami z najwyższej półki. Często robili je z tego co można było znaleźć w okolicy.
-Ramię da się uratować, chociaż powrót do sprawności tej ręki trochę zajmie. Parę ścięgien zostało naruszonych- Wytłumaczył, a Robin jęknęła cicho i zacisnęła oczy bo ból po raz kolejny przeszył jej ciało.
Clint obserwował jak dzieciaki jeden po drugim znikają w dworze. Jeden problem mieli już z głowy, ale pozostał jeszcze jeden. Ruszył szybkim krokiem do środka, aby udać się do lecznicy, ale po drodze minął się z Ullem, który wyraźnie spanikowany gdzieś szedł.
-Hej zaraz, a ty dokąd?- Zapytał się zawracając gwałtownie i równując krok z mężczyzną.
Clint Burton - #00BFFF
Feniks - #F65514
Torsten - #FF1493
Offline